Ciągle mi czegoś brakowało

Myślałam, że dzięki inżynierii genetycznej dokonam jakiegoś przełomowego odkrycia.
Pamiętam chwilę, gdy zaczęłam bać się śmierci. Było to w czasie stanu wojennego, gdy nad moim rodzinnym Poznaniem latały wojskowe samoloty. Miałam 11 lat i nie rozumiałam, co się dzieje. Pomyślałam, że mogą zrzucić na nas bombę atomową. Zdałam sobie wtedy sprawę, że w każdej chwili mogę umrzeć.
Od kiedy pamiętam, byłam osobą religijną i próbowałam zadowolić Boga. Chodziłam do kościoła, modliłam się, starałam się żyć według przykazań, jeździłam na rekolekcje. Wierzyłam, że Bóg istnieje i chciałam być blisko Niego, ale miałam świadomość, że grzeszę, nie umiem żyć tak, jak chcę. Nie byłam pewna, czy moje dobre czyny przeważą złe, gdy stanę przed Nim. Dlatego lęk przed śmiercią mi towarzyszył, choć nie zawsze o tym myślałam.
Poza tym byłam raczej zadowolona z życia, miałam rodzinę, przyjaciół, grałam w tenisa ziemnego i dzięki temu trochę podróżowałam, dobrze się uczyłam. Ale ciągle mi czegoś brakowało, miałam tęsknotę w sercu, której nic nie zaspokajało. Pojawiała się na przykład, gdy patrzyłam na piękny zachód słońca i myślałam o tym, że życie mija, a ja nie wiem, jaki ma sens.
Wybierając studia, marzyłam o tym, żeby zrobić coś ważnego dla ludzkości. Ponieważ lubiłam nauki przyrodnicze, zaczęłam studiować biotechnologię, myśląc, że może dzięki inżynierii genetycznej dokonam jakiegoś przełomowego odkrycia, np. znajdę lekarstwo na raka.
Na początku studiów koleżanka z roku zaprosiła mnie na spotkanie grupy kilku dziewczyn, na którym czytałyśmy fragmenty z Pisma św. i rozmawiałyśmy o nich. Bardzo mi się to podobało. Prowadząca spotkanie Asia, zaangażowana w grupie chrześcijańskiej, umówiła się ze mną, żeby porozmawiać o tym, co zrobił Jezus dla mnie, czyli o Ewangelii. Mówiła o tym, że Bóg mnie kocha, ale moje grzechy utworzyły przepaść miedzy mną a Nim, której nie pokonam mimo wszystkich starań. Z ich powodu ciążyła na mnie kara śmierci wiecznej. Ale Jezus po to przyszedł na świat, żeby zapłacić tę karę zamiast mnie. Zrobił to, czego ja nie mogłam dokonać – przerzucił pomost nad przepaścią i umożliwił mi bliską więź z Bogiem.
Słyszałam o tym w kościele, na lekcjach religii. Odkryciem było dla mnie, że nie wystarczy wiedza czy przeżycia religijne. Że każdy człowiek musi podjąć świadomą decyzję, czy przyjmuje dar przebaczenia grzechów i wejdzie na most do Boga, być żyć razem z Nim, czy też nie chce tego robić, żyjąc według swojego planu. W czasie rozmowy zrozumiałam, że dotąd nie podjęłam takiej decyzji, pomimo mojej religijności i starań. I że tego mi brakowało. Chciałam żyć z Bogiem. Wtedy w prostej modlitwie poprosiłam Jezusa, by wszedł do mojego serca, przebaczył mi wszystkie grzechy i przejął kontrolę nad moim życiem. I On to zrobił.
Choć nie miałam żadnej wizji ani nie było fajerwerków, wiedziałam, że w tym momencie Jezus zamieszkał we mnie. Pewne rzeczy zaczęły się zmieniać od razu. Przestałam bać się śmierci. Zrozumiałam, że razem z darem przebaczenia dostałam życie wieczne. Nie dlatego, że na to zasłużyłam, tylko z powodu ofiary Jezusa. Skoro On zapłacił karę śmierci, która ciążyła na mnie, mam życie wieczne:
Ten, kto ma Syna, ma życie, a kto nie ma Syna Bożego, nie ma też i życia. O tym napisałem do was, którzy wierzycie w imię Syna Bożego, abyście wiedzieli, że macie życie wieczne.
1 J 5,12-13Zaczęłam sama i w grupie regularnie czytać Pismo Święte i rozumiałam, co Bóg mówi do mnie. Moje życie nabrało wiecznego sensu, bo Jezus zapełnił pustkę, którą kiedyś odczuwałam. Pod koniec studiów wiedziałam już, że nie wynalezienie lekarstwa na raka jest moim powołaniem, ale mówienie innym o lekarstwie, które oferuje ludziom Jezus.
Od tego czasu minęło wiele lat. Życie z Bogiem nie jest usłane różami. Nadal grzeszę, czasem cierpię, mam problemy. Pracuję, mam rodzinę i różne troski. Jednak dzięki postępowaniu według Bożej woli, uniknęłam wielu kłopotów. W trudnościach mogę liczyć na Boga, Jego mądrość i opiekę. W walce z codziennością, w trzymaniu się Jego wartości, pomagają mi inni wierzący, od których doświadczam akceptacji i wsparcia. Wierzę też, że Bóg mnie nigdy nie opuści, dlatego patrzę w przyszłość z nadzieją.
Gosia